Mąż się strasznie przejął, gdy wybuchła pandemia, że tu ludzie będą umierać. I że trzeba natychmiast ściągać respiratory. Zaczął to załatwiać przez różnych znajomych z całego świata. Jedno, co mnie dziwiło, to po co w takich ilościach. Ale Andrzej stwierdził: „minister powiedział, że tyle trzeba, to trzeba”. (…) Powiedział tylko, że dostał pieniądze i ma natychmiast te respiratory ściągać. – mówi wdowa po handlarzu bronią Andrzeju Izdebskim.

Trzy miesiące po śmierci Andrzeja Izdebskiego, jego żona Ewa Izdebska postanowiła zabrać głos.

W rozmowie z dziennikarzem Szymonem Jadczakiem opowiedziała o kulisach działalności ich firmy E&K oraz sprawy dotyczącej respiratorów, których ściąganiem do Polski zajął się jej mąż.

„Afera respiratorowa” wybuchła w szczycie pandemii – wiosną 2020 r. Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński podpisał z firmą E&K kontrakt na dostawę 1241 respiratorów. Umowa opiewała na 200 mln złotych. 14 kwietnia kontrakt został podpisany, a na konto Andrzeja Izdebskiego od razu trafiło 3/4 kwoty, czyli 150 mln złotych.

E&K ostatecznie dostarczyła Ministerstwu Zdrowia 200 respiratorów. Kolejne 418 urządzeń, których przydatność eksperci uznali za wątpliwą, przejął komornik.

Ale nagle w pewnym momencie wiceminister zaczął się wycofywać. Także z odbioru przywiezionego już sprzętu. – wspomina wdowa po Izdebskim. Na pytanie co się stało odparła: „Nie wiem, ale jak się zrobiła afera, to pan Cieszyński zaczął się raczkiem wycofywać”.

Andrzej Izdebski w marcu tłumaczył przed sądem, że nie może oddać 5 milionów euro, bo ich nie ma, i że wszystko już jest załatwione z Ministerstwem Zdrowia. I po przeczytaniu tego fragmentu zaczęło mi się to wszystko układać w głowie…https://t.co/hfpkZQeU88 pic.twitter.com/Zll7yo6tjI
— Szymon Jadczak (@SzJadczak) September 30, 2022

REKLAMA

Jadczak zapytał panią Ewę, czy wiceminister Cieszyński zażądał zwrotu pieniędzy.

Tak – odpowiedziała wdowa i zadała pytanie: Jak mógł zwrócić pieniądze, skoro respiratory już tu były? (…) No było już zapłacone dostawcom.

Dziennikarz wspomina, że Prokuratura Generalna naciskała na ministerstwo o wystąpienie do sądu o zwrot pieniędzy od E&K. Jak pisze Jadczak, Cieszyński miał najpierw się zgodzić, a potem wycofać i dogadać z Andrzejem Izdebskim, ale nagle podał się do dymisji.

To rzeczywiście było dziwne. Jak zrobiła się afera, to zapytałam męża, dlaczego nie chce tego wyjaśnić, dlaczego nie chce przedstawić swojej wersji, przedstawić swoich racji dziennikarzom. Mąż nie chciał rozmawiać z mediami. Powiedział, że w ministerstwie obiecali mu, że jak będzie siedział cichutko, to oni mu za to załatwią inny duży kontrakt. – opowiada kobieta.

I dodaje:

Kiedyś się wkurzyłam i powiedziałam mu: wyjaśnij to w końcu, dlaczego się ciebie czepiają, jak te wszystkie respiratory są w Polsce. To wtedy mąż powiedział mi, że przekazano mu, że ma siedzieć cichutko i za to dostanie jakiś kontrakt.

Wspomina, że któryś z ministrów miał mu umożliwić jakiś większy kontrakt.

(…) żeby tylko już to pozamiatać i żeby był spokój. Ale żeby siedział cicho. – mówi wdowa.

Kontraktu nie otrzymał.

zobacz także

Ministerstwo Zdrowia informowało, że E&K sprawdziło CBA. Agencja rządowa z kolei nie potwierdziła tej informacji. Jak przekazał dziennikarz, służby i prokuratura sprawę wyjaśniały bardzo powoli…

Kilka miesięcy przed podpisaniem kontraktu były tu trzy osoby z ABW. Ale to nie było sprawdzanie, a przeszukanie. Szukali dokumentów związanych z działalnością firmy Nitro-Chem i jej byłego prezesa, który współpracował z mężem [Nitro-Chem to zakłady produkujące materiały i amunicję, spółka należąca do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ale kilka lat temu Andrzej Izdebski z ówczesnym prezesem polskiego Nitro-Chemu założyli w Albanii spółkę o tej samej nazwie. A polski Nitro-Chem wpisał się na hipotekę jednej z działek Andrzeja Izdebskiego z roszczeniem w wysokości 5 mln złotych za niezrealizowany kontrakt z 2014 r. – przyp. red.). Przyjechali o 6 rano, przeszukali papiery, telefony mój i męża, komputer. Rozmawiali z mężem, zabrali jakieś papiery, niedawno je odesłali. – opowiada wdowa po Izdebskim.

Dziennikarz zaznaczył, że kontrola ABW dotyczyła ewentualnych nieprawidłowości w działalności Andrzeja Izdebskiego i współpracy z Nitro-Chemem. Na pytanie, czy później była jakaś kontrola z CBA, kobieta zaprzeczyła, by taka miała miejsce.

A może jacyś ludzie z Agencji Wywiadu panią odwiedzali, sprawdzali, weryfikowali? – zapytał Jadczak.
Nie przypominam sobie. – odparła kobieta.

Wdowa wspomina, że jej męża denerwowała cała afera. Wyjechał niedługo potem z Polski i – jak wspomina Ewa Izdebska – przyznał, że „miał informację od kogoś, że chcą z niego zrobić kozła ofiarnego”.

Później Izdebski wyjechał do Turcji, następnie do Chorwacji żeby się zaszczepić, a potem pojechał do Albanii.

Mąż zresztą był w Tiranie w ambasadzie i zeznawał tam. Mniej więcej półtora roku temu. – mówi wdowa. Na pytanie, czy mąż bał się wrócić do Polski odparła, że: „chyba dostał informacje, że ma nie wracać. Że będzie miał problemy, jak wróci. Ale nie miałam jak dopytać, bo byliśmy przecież podsłuchiwani”.

‼️Wersja oficjalna: służby i prokuratura ścigają Andrzeja Izdebskiego.
❌ Rzeczywistość: Andrzej Izdebski przychodził na pogaduszki do ambasady Polski w Tiranie. Służby znały jego adres. "Pan konsul był zachwycony mężem".
Polecam koniecznie ten wywiad:https://t.co/hfpkZPWKU0
— Szymon Jadczak (@SzJadczak) September 30, 2022

Gdy prokuratura chciała w końcu jesienią 2021 r. postawić zarzuty Izdebskiemu, już dawno nie było go w Polsce.

Przychodziły jakieś wezwania. Ja odpowiadałam, że go nie ma. Całą kupę różnych papierków przysłali. – wspomina kobieta.

W czerwcu 2022 r. Izdebski zmarł nagle w Tiranie, stolicy Albanii. Nie odzyskano też co najmniej 46 mln złotych z transakcji.

Ylli do mnie zadzwonił w poniedziałek 20 czerwca. (…) Był tak strasznie zdenerwowany, że ja z trudem mogłam zrozumieć, o co mu chodzi. Potem córka 10 minut później zadzwoniła, że mąż nie żyje, że w poniedziałek znaleźli go martwego. Chociaż jestem przekonana, że nie żył już w niedzielę. (…) Zdarzało się czasem, że był kłopot z dodzwonieniem się przez Whatsapp, rzadko, ale się zdarzało. Ale wieczorem w niedzielę też nie zadzwonił. W poniedziałek rano też nie. Więc ja zaczęłam dzwonić co pół godziny, ileś razy dzwoniłam i cisza. Jak wieczorem zadzwonił Ylli, to już wiedziałam, że coś musiało się stać. Powiedział, że wysłał wiadomość i mąż nie odpowiadał, więc przyjechał pod dom, ale nie mogli otworzyć, bo był klucz od środka w drzwiach. Zadzwonił i usłyszał telefon w mieszkaniu. Wezwał policję, która weszła przez okno i znalazła męża. – wspomina.

źródło: wp.pl, Twitter

Wdowa po handlarzu respiratorami: ministerstwo obiecało kontrakt za milczenie!